Po kampanii wyborczej przyszła pora, by krytycznie przyjrzeć się części środowiska akademickiego - mówi prof. Mirosław Wielgoś, rektor Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego w rozmowie, która ukazała się 16 października 2019 roku w „Dzienniku Gazecie Prawnej”.
DGP: Podżeganie do nienawiści, niszczenie tolerancji, dyskryminacja. Postanowił pan wypomnieć środowisku akademickiemu, że i tu takie zdarzenia mają miejsce.
M. Wielgoś: Tak, bo nie można przejść do porządku dziennego nad słowami prof. Zbigniewa Raua, który reprezentując łódzką uczelnię mówił o ideologii LGBT i cywilizacji śmierci. Podobnie, jak nie można zaakceptować felietonu prof. Aleksandra Nalaskowskiego z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Te słowa padały w gorącym okresie kampanii wyborczej. Teraz jest pora na to, by przyjrzeć się im raz jeszcze, na spokojnie.
Potrzebne są zmiany?
Po wypowiedzi prof. Raua pojawiło się wspólne stanowisko Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich. Ale nie możemy żyć od jednego ekscesu do drugiego, apelując jedynie o umiar. Może warto uzupełnić Kodeks Dobrych Praktyk o bardziej łopatologiczne zapisy. Chętnie zaproponuję zorganizowanie konferencji w Warszawskim Uniwersytecie Medycznym na ten temat.
Tymczasem prof. Aleksander Nalaskowski we wspomnianym felietonie pisał: „Obudź się, profesuro, dopóki togi są jeszcze czarne, a nie tęczowe! Niech nasz opór będzie betonowy, głośny i jawny (…). Dosyć negocjacji”.
To jest retoryka odległa od mojego widzenia wolnej myśli akademickiej. Profesura nie jest ani uśpiona, ani zahipnotyzowana. Te słowa są klasycznym przykładem narzucania innym swojego zdania. Uniwersytety są po to, by toczyć dyskusje, ale musi się ona odbywać bez epitetów i wulgaryzmów. „Dosyć negocjacji”? – gdzie zatem miejsce na akademicką wymianę poglądów?
Prof. Nalaskowski decyzją władz UMK został najpierw zawieszony, potem zawieszenie odwieszono. Jak pan ocenia to działanie?
Rektor ma prawo do zawieszenia pracownika, jeśli zachodzi uzasadnione podejrzenie naruszenia norm akademickich. Decyzja nie powinna być przez nikogo kwestionowana, ponieważ służy jedynie wyjaśnieniu sprawy. A tym bardziej nie mogą pojawiać się pogróżki pod adresem rektora. Tymczasem tak się stało, a niektóre anonimy podpadały pod groźby karalne. Sprawę komentowali też politycy mówiąc, że „to decyzja uczelni, ale…”. I w tym „ale” tkwi problem dotyczący autonomii polskich uniwersytetów, które finansowane są w większości z resortu nauki i szkolnictwa wyższego, a w przypadku WUM z Ministerstwa Zdrowia, czyli ze środków budżetowych. Polityczne naciski mogą akademiom tylko zaszkodzić, więc nie powinny mieć miejsca.
Chciałbym, aby moje słowa, wypowiedziane także wcześniej, podczas inauguracji roku akademickiego, zostały odebrane jako apel o zdrowy rozsądek. Może dlatego, że jestem lekarzem, staram się dbać o profilaktykę, w tym przypadku „środowiskową”.
Prof. Wojciech Polak, historyk, broni prof. Nalaskowskiego. Przekonuje, że pozycja nauczyciela akademickiego daje mu prawo do wypowiadania różnych poglądów.
Pozycja nauczyciela akademickiego nakazuje przede wszystkim rozwagę w wypowiedziach, bo mówimy nie tylko za siebie. Reprezentujemy uczelnię, w której jesteśmy zatrudnieni. Ba, nawet się nią wspieramy, podając konkretną afiliację.
Prof. Joanna Taczkowska-Olszewska, adwokat, mówi tak: „profesor Nalaskowski jest pedagogiem i w sposób naukowy, od strony prowadzonych badań, zajmuje się prawidłowościami dotyczącymi postaw społecznych. Tym bardziej jest uprawniony, by głosić określone oceny”.
Nie znam języka naukowego, w którym padają zwroty typu „obleśne, grube, wytatuowane baby, które ostentacyjnie całują się, jak na wyuzdanych filmach” (nota bene dziwi mnie brak reakcji środowisk feministycznych na takie słowa). I nie wiem, jakie wyniki badań naukowych kryją się pod słowami: „Oszukani, zmanipulowani uwierzyli, że gwałt to znakomita i uprawniona rozrywka. Jest gwałt, jest fun”. Może, znów, jako lekarz, swoje wypowiedzi staram się kształtować na bazie faktów. Tymczasem część społeczeństwa akademickiego wyraża opinie w oparciu o subiektywne poglądy. I schodzi z piedestału dyskusji tak nisko, że niżej się nie da.
„Żydzi są plemieniem żmijowatym, pełnym pychy, jadu i złości” - napisał na Facebooku prof. Jacek Bartyzel z UMK, komentując napiętą sytuację na linii izraelsko-polskiej na początku tego roku.
To potwierdza moje poprzednie słowa na temat jakości części nauki w Polsce. Owszem, takie zachowania na świecie również się zdarzają, ale są piętnowane. Za przekroczenie norm grożą konsekwencje.
W sprawie prof. Bartyzela wypowiedziała się Prokuratura Rejonowa Toruń Centrum – Zachód: „W naszej ocenie publikacja na prywatnym profilu stanowiła dozwoloną prawem krytykę, była komentarzem do aktualnych wydarzeń”.
Być może doszliśmy do momentu, w którym każdy profesor przed zabraniem głosu powinien zaznaczyć, że wypowiada się wyłącznie we własnym imieniu, nie mieszając do tego uczelni, którą reprezentuje. W takim przypadku wspieranie się przed nazwiskiem tytułem profesora będzie zwykłym nadużyciem.
Profesor Nalaskowski zapowiedział w mediach, że oczekuje od rektora UMK przeprosin, inaczej będzie musiał „wystąpić na inną drogę”.
Przeprosin za co? Nie został zwolniony z uczelni czy dyscyplinarnie usunięty. Takie postawienie sprawy to szantaż. Został odwieszony. Jeśli to za mało, a jest przekonany do swoich racji, niech wystąpi na tę „inną drogę”. Rektorzy wybrani w demokratycznych wyborach nie mogą być zastraszani i żyć w poczuciu, że nie mogą podejmować autonomicznych decyzji w trosce o dobre imię uniwersytetu.
Rozmawiała Paulina Nowosielska,
Dziennik Gazeta Prawna