W przypadku personelu medycznego szczepienie się ma też wymiar moralny
Ruszyła rejestracja na szczepienie uzupełniające przeciwko COVID-19 dla pracowników ochrony zdrowia, studentów uczelni i szkół medycznych oraz osób mających 50 lat i więcej. Czy według pana to dobra decyzja i podjęta na czas?
Od wielu miesięcy widzieliśmy immunologiczne podstawy do takiego działania, w ubiegłym roku prowadzone były badania wykazujące, że potrzebne będzie podanie trzeciej dawki. Tym bardziej teraz, gdy mamy do czynienia z wariantem Delta, czyli wirusem, który łatwiej przełamuje barierę odporności i szerzy się znacznie szybciej. Początkowe dane pokazywały skuteczność szczepionki Pfizera na poziomie 95 procent, obecnie już widać, że ta skuteczność z czasem spada i wynosi ok. 75 procent. W związku z tym kolejna dawka jest bardzo potrzebna. Myślę, że w przyszłości szczepienie na COVID-19 wejdzie do kalendarza szczepień i będziemy mieć co kilka lat nowe wersje szczepionki przeciwko kolejnym jego wariantom.
Z ostatnich badań przeprowadzonych przez ARC we współpracy z WUM wynikało, że grupa zdecydowanych przeciwników szczepień przeciw COVID-19 nie zmienia się i wynosi ok. 27-30%. Czy pracownicy ochrony zdrowia są wśród nich dużą grupą? Czy już zaszczepieni chętnie przyjmą trzecią dawką?
Byliśmy świadkami kolejnych fal w szpitalach, w domach pomocy, w poradniach, widzieliśmy lub sami przeżyliśmy tę dramatyczną walkę. Jestem więc zdziwiony, że niektóre osoby wybierające zawody medyczne nadal nie podjęły decyzji o szczepieniu. Chciałbym, żeby było inaczej, niestety także wśród lekarzy i personelu medycznego zdarzają się osoby sceptycznie nastawione do szczepionki lub uważające, że COVID-19 nie jest aż tak groźną chorobą. Wciąż jednak wierzę w rozsądek kolegów i ich odpowiedzialność. Na pewno najliczniej zaszczepią się trzecią dawką ci, którzy pracują z pacjentami chorującymi na COVID-19.
A co ze studentami uczelni medycznych, którzy za chwilę pojawią się na zajęcia w szpitalach i w przychodniach? Sprawdzać czy są zaszczepieni?
Na uczelni, nie tylko naszej, trwają na ten temat dyskusje, ale z punktu widzenia prawa podobno nie wolno nam tego robić. Choć osobiście nie wiem dlaczego, skoro na lotniskach wymaga się od podróżnych albo okazania paszportu covidowego, albo o aktualnego badania. Dlaczego nie można tego wprowadzić na zajęciach? Czy nie łamiemy w ten sposób prawa pacjenta do ochrony jego zdrowia podczas kontaktu z młodymi medykami, którzy mogą być bezobjawowymi nosicielami? Dlatego uważam, że wszystkie osoby mające styczność z pacjentami, także studenci, powinni potwierdzać, że są zaszczepieni albo posiadają certyfikat ozdrowieńca. Przecież wielu młodych ludzi nie ma objawów zakażenia, ale roznosi wirusa. W innych krajach nie było wielkich problemów z wprowadzaniem obowiązku szczepienia się. We Francji nakaz obowiązuje pracowników ochrony zdrowia, a we Włoszech - wszystkich pracowników. Chciałbym podkreślić, że w przypadku lekarzy ta sprawa ma też wymiar etyczny. Czy nasi studenci są gotowi udźwignąć odpowiedzialność za czyjeś życie wynikającą z ryzyka zarażenia pacjenta podczas zajęć? Proszę sobie przypomnieć przypadek sprzed kilku miesięcy, gdy jeden z doktorów targnął się na życie, gdy okazało się, że zaraził swoich pacjentów. Odpowiedzialność go przytłoczyła. Dlatego uważam, że przekaz dla studentów i pracowników ochrony zdrowia poza argumentem racjonalnym, powinien też mieć wymiar moralny. Kto się nie szczepi naraża na poważne konsekwencje swoich pacjentów.
W szpitalu pediatrycznym z dziećmi przebywają rodzice. Czy sprawdzacie Państwo, czy są zaszczepieni?
Wszystkich rodziców na oddziale nie możemy sprawdzać. Opieramy się na ich dobrowolnych deklaracjach i izolacji. Rodziców badamy tylko wtedy, gdy dziecko jest podejrzane o zakażenie COVID-19, chyba że pokażą dowód szczepienia lub badanie ozdrowieńca, które jest ważne przez sześć miesięcy.
Czy można się spodziewać, że na COVID-19 będę się mogły szczepić młodsze dzieci?
Badania szczepionki Pfizer w grupie 5-11-latków wypadły pomyślnie, firma złożyła już dokumenty rejestracyjne w tej grupie wiekowej. Niedługo więc możemy się spodziewać wprowadzenia możliwości szczepienia dzieci od 5 do 11 roku życia. Jednak wydaje mi się, że w Polsce sukcesu szczepień młodszych dzieci nie będzie. W grupie po 12 roku życia wyszczepialność sięga 30 proc. Ale patrząc na siłę kampanii antyszczepionkowe w internecie i tak jest to niezły wyniki. Niestety główna dyskusja o szczepieniach rozegrała się w sieci. To tam pojawiło się mnóstwo informacji, które wzbudzały wątpliwości, podsycały strach, rozpowszechniały irracjonalne argumenty. Żałuję, ale nikt temu nie przeciwdziałał. Proszę zwrócić uwagę, że gdybym namawiał mojego pacjenta, żeby się nie szczepił i w związku z tym pacjent by zmarł, mógłbym zostać pociągnięty do odpowiedzialności cywilnej przez jego rodzinę. Jak to więc możliwe, że w internecie szerzenie nieprawdziwych informacji na temat szczepionek jest bezkarne?
Jaki procent dzieci choruje na COVID-19, ile z nich ma potem powikłania?
Trudno powiedzieć, ile dorosłych się zaraża, ile dzieci. Z naszych wcześniejszych badań wynika, że faktyczna liczba zakażonych to około czterokrotnie więcej, niż liczba osób wykazywanych w oficjalnych statystykach. Dlatego szacujemy, że obecnie jest w Polsce już co najmniej kilka tysięcy zakażeń dziennie. Z tego już niemal 30% stanowią dzieci, tak przynajmniej wynika z danych amerykańskich. Z kolei aż 35% z dzieci nie wykazuje objawów zakażenia. Niektóre z nich rozwiną tak zwany wieloukładowy zespół zapalny związany z COVID-19, czyli PIMS albo MIS-C. Co ciekawe – rodzice większości dzieci, które leczyliśmy z powodu wieloukładowego zespołu zapalnego czyli PIMS, nawet nie wiedzieli, że ich pociechy przebyły zakażenie COVID-19. Przy wywiadzie przyznawali, że w rodzinie ktoś miał objawy, ktoś chorował, ale z reguły dzieci były „oszczędzone”. Dopiero kiedy mieliśmy pacjenta w klinice ciężkim stanie, badania serologiczne wykazywały, że dziecko miało przeciwciała, czyli zetknęło się z wirusem.
Grupa lekarzy zakaźników stworzyła polski rejestr dzieci z zespołem PIMS. Powstała także mapa przypadków PIMS zarejestrowanych w Polsce. Białą plamą na tej mapie są województwa wschodniej Polski, np. lubelskie, podlaskie. Tu prawie nie wykryto przypadków PIMS. Zadaję sobie pytanie – czy rzeczywiście ich nie było, czy po prostu go nie rozpoznawano. Wydaje się, że mamy w Polsce jeszcze sporo niewiedzy na temat powikłań po COVID-19. Nauka i rzeczywistość pokazały, że jest to groźny wirus, który zabija, zostawia ślady na długo, tysiące ludzi, w tym dzieci, ma powikłania neurologiczne. W obliczu tego trudno pogodzić się z faktem, że nadal są osoby uważające, że nie należy się szczepić.
Rozmawiała Agnieszka Wlazłowska-Pietrzak